Pewna nadzieja w niepewnym czasie
Kochani…
Przeżywamy najpiękniejszy czas – wiosna budzi wszystko do życia, Zmartwychwstały Jezus dzieli się swoim życiem z nami.
Najważniejsza wiadomość, jaką ma Kościół dla każdego człowieka – Chrystus zmartwychwstał! Chrystus żyje! Chrystus jako żyjący przychodzi do nas!
Wcale nie jest to sucha teologia, teoria religijna i pobożne slogany, do których można się przyzwyczaić. Jest to najprawdziwsze i najbardziej realne wydarzenie. Nie ma mocniejszego i piękniejszego. Całego jego piękna może dopełnić jeszcze jedynie nadzieja – nadzieja, że i ja będę uczestniczyć w Zmartwychwstaniu Chrystusa.
Psalmista w jednym z Psalmów woła pełen przejęcia i z niepokojem: „Co ja zrobię, kiedy mnie opuści nadzieja?” My możemy się cieszyć, bo do nas nadzieja właśnie przychodzi, Zmartwychwstały Jezus ją nam przynosi.
Jednakże czas, który obecni przeżywamy, dla każdego z nas jest trudny i smutny – tyle cierpienia, bólu i lęku. W niepewności pytamy: co z nami będzie? Co będzie z naszym zdrowiem, z naszą rodziną? Kiedy to wszystko się skończy? Prawdziwie, ten czas paschalny, czas radości Zmartwychwstania, jest czasem próby i zmagania między nadzieją a rozczarowaniem czy rozpaczą. Tak wiele rzeczy, spraw zaplanowanych, wydawało się pilnych i ważnych, nagle się zatrzymało. Zatrzymało się nam życie. W tym wszystkim potrzebna jest nam teraz głęboka nadzieja.
Nie wynaleziono jeszcze lekarstwa na koronawirusa, na szerzącą się zarazę i nie obiecują, że szybko będziemy je mieli. W sferze duchowej szaleje znacznie groźniejsza pandemia i wirus, nadzieja zarażona rozczarowaniem. Koronawirus może zabić ciało, a utrata nadziei zabija wiarę. Ale na to zakażenie skuteczne lekarstwo już jest. Przynosi je Zmartwychwstały Jezus, daje nam nadzieję. Nadzieja nie jest czymś, co my sami potrafimy wymyślić, wygenerować czy stworzyć. Ona musi mieć mocny, głęboki i realny fundament. Nadzieja chrześcijańska oparta jest o konkretny fakt, o Zmartwychwstanie Chrystusa.
Dziś nie bardzo chętnie przyznajemy się do wiary w Jezusa, bo to nie modne, mało popularne, wcale nie nowoczesne, a my chcielibyśmy być nowocześni. A chrześcijaństwo przecież takie wiekowe, nawet grubo jeszcze sprzed średniowiecza. I właśnie to jest jego wartość. Chrześcijaństwo to nie jest chwilowa nowinka. Ono istnieje od dwóch tysięcy lat i ciągle się odradza. Mamy nadzieję, że się odrodzi po tej epidemii i jeszcze bardziej umocni, bo jest ono dziełem Boga. Trwa od dwóch tysięcy lat ponieważ oparte jest nie o człowieka, ale o Zmartwychwstałego Chrystusa. Fundament wiary chrześcijańskiej stanowi śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa. Chrystus wyszedł z grobu, wygrał walkę ze śmiercią, a najpiękniejsze jest to, że moc Zmartwychwstania trwa do dzisiaj.
Czym się różni życie chrześcijanina od życia człowieka, który deklaruje się jako niewierzący? Życie chrześcijanina to życie, które ma nadzieję. Dwaj uczniowie Jezusa, Piotr i Jan, biegną w poranek wielkanocny do grobu Chrystusa jak do źródła, jak najszybciej chcą być u źródła nadziei – mają nadzieję, że zobaczą pusty grób, który potwierdzi Zmartwychwstanie Jezusa. Inni dwaj uczniowie Chrystusa, tego samego dnia, będą uciekali z Jerozolimy, jak najdalej od grobu Jezusa, bo ten grób zabrał im i zniszczył nadzieję. Przez całą drogę ucieczki będą zdolni powtarzać tylko jedno: „A myśmy się spodziewali”. Tak wygląda utracona nadzieja.
Świat, ludzie, trudne wydarzenia, życiowe nieszczęścia i dramaty wszystko mogą nam zabrać, ale jednego nie potrafią – nie potrafią odebrać nam nadziei, o ile sami jej nie zgubimy i nie stracimy.
Zmartwychwstały Chrystus, który wyszedł z grobu, w poranek wielkanocny niejako goni uciekających uczniów do Emaus, dołącza do nich na drodze. Uciekali z Jerozolimy na wieś, uciekali z miejsca, gdzie im się życie nie udało, bo tam została przybita do krzyża, a potem pogrzebana w grobie ich nadzieja. Uciekali od ludzi, od trudnych miejsc, bolesnych wspomnień, przepełnieni rozczarowaniem. Taki gorzki smak ma utracona nadzieja. Jednym z uciekających był Kleofas a drugiego Ewangelista Łukasz nie określa imieniem, pozostawia go bezimiennym, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jestem nim ja.
Szalejąca zaraza obnaża naszą bezsilność i bezradność, skutecznie rodzi w nas lęk i poczucie wielkiego zagrożenia. Atakującego nas wirusa nie widzimy, ale mamy przekonanie, że jesteśmy w samym środku niebezpieczeństwa i zagrożenia. Usilnie prosimy Boga, aby nam pomógł. Niewiele po naszemu się dzieje. Tracimy zatem nadzieję i coraz wyraźniej rodzi się rozpaczliwe pytanie: czy w tym może być moc Boga? Taka jest ta choroba, ten wirus, który atakuje nasze ciało, ale jeszcze bardziej naszą psychikę, kruchą wiarę i zaraża naszą nadzieję rozczarowaniem.
Bóg chce, żebyśmy do Niego wrócili, nie boi się walczyć o nas tajemnicą krzyża, bo jest to tajemnica miłości. Jan Paweł II, którego stulecie urodzin będziemy przeżywali w maju, zapatrzony w Chrystus i w Jego miłość, ciągle i na różny sposób przypominał nam, że miłość to podarować siebie drugiemu, całe swoje życie. Tak czyni Bóg w tajemnicy krzyża. My sami taką drogą nie umiemy do Niego wrócić. Dlatego Chrystus Zmartwychwstały przychodzi do nas, dołącza się jak do uczniów uciekających z Jerozolimy do Emaus. Wchodzi na drogę, którą my idziemy, na drogę naszego rozczarowania, rezygnacji, bólu i traconej nadziei, aby nas doprowadzić do spotkania ze Sobą.
Przy stole, we wspólnocie dwaj uczniowie, którzy uciekali z Jerozolimy, rozpoznali Jezusa. Wtedy zniknął im z oczu. Ktoś powie: „Szkoda! Dlaczego? Teraz gdy Go rozpoznali, mogli się Nim cieszyć, a On od nich odszedł”.
Rozpoznali Go, przekonali się, że żyje, że jest blisko ich życia i dlatego nie muszą stale widzieć Go fizycznie – ich nadzieja się spełniła. Już nie muszą żyć tęsknotą, a tym bardziej nie muszą przeżywać zawodu i rozczarowania, żyją prawdą o Jego obecności w ich życiu.
Przeżyli najpiękniejszą tajemnicę – w miejscu najbardziej trudnym i bolesnym spełniła się ich nadzieja. To jest prawdziwa pascha – przejście z tego, co rodzi śmierć do tego, co przynosi życie. Z takiej paschy rodzi się głęboka radość paschalna.
Wasi Duszpasterze