Nie jesteśmy sierotami!
Kochani…
Mimo trudnego doświadczenia epidemii, pozostajemy w radosnym okresie wielkanocnym, trwamy w tajemnicy zmartwychwstania Chrystusa. Przeżywamy najpiękniejszy czas w życiu Kościoła. Kościół wraca do swojej młodości, do swoich narodzin. Kościół stale jest młody, mimo upływających dni, miesięcy i lat, zmieniających się wydarzeń i następujących pokoleń. Kościół zawsze powinien być młody i świeży wiarą swych dzieci, również i naszą wiarą. Św. Jan, najmłodszy z Apostołów, u początku rodzącego się Kościoła, zapamiętał jedną z najpiękniejszych obietnic, jaką pozostawił nam Jezus przed swoim odejściem do Ojca. A Jezus wtedy wyraźnie powiedział: „Nie zostawię was sierotami”. Św. Jan to usłyszał i zapisał najpierw głęboko w swoim sercu, a potem w swojej Ewangelii, by nam przekazać.
Nie jesteśmy sierotami! Nie jesteśmy dziećmi, które są bez ojca i bez matki. Jezus nie zostawił nas samych, nie pozostawił nas jako sieroty. Nasza droga wiary jest drogą przechodzenia z bycia sierotą, bo osierocamy się przez grzech, do odkrywania tej najpiękniejszej prawdy, że jesteśmy dziećmi Boga, że jesteśmy przez Niego przyjęci i ukochani. Ktoś taki nie czuje się sierotą.
Czy o człowieku świętym można powiedzieć, że jest sierotą? Czy Święty może czuć się jak sierota? Jana Pawła II nigdy nie nazwiemy sierotą! A przecież jako mały chłopiec, przed Pierwszą Komunią Świętą, gdy miał zaledwie dziewięć lat, przeżył wielką stratę,zmarła mu mama. We wczesnej młodości stracił również ojca.
Dlaczego o człowieku świętym nie powiemy, że jest sierotą?
Przez sakrament chrztu świętego każdy z nas zostaje włączony do wspólnoty Kościoła, do wspólnoty dzieci Bożych. Bóg staje się naszym Ojcem, przyjmuje nas jako swoje dzieci. Jesteśmy włączeni w Chrystusa, w Jego Mistyczne Ciało – w Kościół, w przedziwne i tajemnicze Ciało, gdzie Sercem jest Duch Święty.
Jesteśmy częścią Mistycznego Ciała Chrystusa. Chrystus nie jest sierotą – ma Ojca w Niebie, Chrystus nie jest sierotą – ma Matkę, Maryję. My tak jak Chrystus, mamy Ojca w Niebie, mówimy „Ojcze nasz” do Boga, bo naprawdę jesteśmy Jego dziećmi.
Mamy też Matkę. Kiedy Jezus umierał na krzyżu, rodził się wtedy Kościół. Była tam obecna Matka – matka zawsze jest obecna przy narodzinach. Stojący pod krzyżem, obok Maryi, umiłowany uczeń usłyszał i zapamiętał to, co mówił Jezus z krzyża: „Oto Matka twoja”.
Nie jesteśmy sierotami! Mamy również Matkę.
Mama towarzyszy nam od samego początku, albo inaczej: to mama daje początek naszemu życiu. W tym roku, 18 maja, przeżywamy dokładnie setną rocznicę urodzin Jana Pawła II. Całe jego życie było piękne i święte. Bogu za nie dziękujemy jako za piękny i cudowny dar dla Kościoła i dla świata.
Od samego początku życie jego naznaczone było niezwykłym działaniem Boga i opieką Maryi, kochającej Matki. Mama to ta, która daje życie i opiekuje się tym życiem. Życie przyszłego papieża zaczynało się w sposób dramatyczny i cudowny zarazem, pod sercem mamy, pani Emilii Wojtyłowej, i przy Sercu Maryi, Matki Bożej. Pani Emilia już jesienią 1919 roku wiedziała, że spodziewa się kolejnego dziecka, na które długo czekała. Jakiś czas nosiła w sobie wątpliwość czy w ogóle będzie mogła mieć jeszcze dziecko. Przychodząca radość zaczęła jednak szybko mieszać się z niepokojem i lękiem. Była szczęśliwa, ale krótko. Niebawem od lekarza usłyszała diagnozę jak wyrok, że ciąża jest zagrożona i po ludzku nie ma szans, aby dziecko urodziło się żywe. Jeśli dziecko urodzi się żywe, to kosztem życia mamy. Sugestia lekarska była jednoznaczna, by ratować siebie, musi usunąć dziecko, które nosi pod swoim sercem.
Nie trzeba tłumaczyć jaki ból i dramat przeżywała wówczas pani Emilia. To pozostanie jako tajemnica jej matczynego serca, ale jej decyzja była jednoznaczna. Każde życie pochodzi od Boga i jest święte, zdecydowała więc ratować i jedno, i drugie życie, zawierzając siebie Bogu i Maryi. I tak to poczęte życie donosiła pod swoim sercem, otoczone miłością ludzką i Boża, do dnia 18 maja 1920 roku. Wtedy zdarzył się cud. W godzinie Nabożeństwa Majowego, gdy w kościele parafialnym, gdzie modlił się mąż pani Emilii, śpiewano litanię loretańską ku czci Matki Bożej, urodził się zdrowy chłopiec, wyjątkowo duży i silny, a i mama szczęśliwie przeżyła poród. Mama Emilia rodziła dziecko, Matka Boża towarzyszyła tym narodzinom.
Nie jesteśmy sierotami! Nawet w trudnych doświadczeniach, a może właśnie szczególnie wtedy. Gdy Karol miał dziewięć lat, zmarła mu mama. Po pogrzebie, żeby nie czuł się sierotą, ojciec zabrał go do Sanktuarium Maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej. Przyprowadził przed Obraz Matki Bożej i powiedział: „Od tej pory Ona jest twoją Matką”. W doświadczeniu bólu i cierpienia, ojciec małego Karola zrobił to samo, co Jezus na krzyżu: „Oto Matka twoja”.
Znamy dokładnie historię życia Karola Wojtyły, jego młodość, młodzieńcze zainteresowania i pasje teatralne, ciężką pracę w kamieniołomach w czasie okupacji wojennej, drogę do kapłaństwa. Znamy też piękną posługę jako biskupa Krakowa, a potem jako następcy na Stolicy Piotrowej, gdy jako „Biały Pielgrzym” nawiedzał różne kraje na świecie, kilkakrotnie przybywał też do naszej Ojczyzny jako papież. Nigdy nie czul się sierotą. Ciągle z ludźmi i dla ludzi, rozdający siebie, jak Chrystus, do końca. W Kościele Chrystusowym upodobnił się do Chrystusa, również w wymiarze ofiary i cierpienia.
W dniu 13 maja 1981 roku, w święto Matki Bożej Fatimskiej, podczas środowej audiencją, objeżdżał Plac św. Piotra, aby być blisko ludzi, spotkać się z nimi. Wtedy padły strzały skierowane w jego stronę, mierzone w serce. Natychmiast na białej sutannie pojawiła się krew z krwawiącej rany. Dramat i jednocześnie cud. Po wyzdrowieniu, dziękując Matce Bożej za cudowne ocalenie, Jan Paweł II mówił, że jedna ręka strzelała, wypuszczając śmiercionośną kulę, a druga ręka, ręka Matki, zatrzymała tę kulę przed samym sercem. Pamiętał, że jedną mamę stracił bardzo wcześnie, jako mały chłopiec, a zaraz zaopiekowała się nim Maryja, o sercu i obliczu kochającej Matki.
My którzy należymy do Kościoła nie jesteśmy sierotami. Boga nie widzimy oczyma, ale przecież Jego życie i miłość nosimy w sobie. Boża miłość objawia się w sakramentach, z sakramentów jak ze źródła możemy czerpać życie Boga. Duch Święty sprawia, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Otrzymujemy obietnicę i spełnienie tego, czego najbardziej potrzebujemy – możemy mówić do Boga: „Ojcze” i możemy usłyszeć od Boga: „Moje ukochane dziecko”.
Gdy wszyscy przeżywamy jeszcze trudny czas epidemii i wielu ograniczeń, wy ciągle pozbawieni jesteście wielkiego daru – Eucharystii i możliwości przyjmowania Jezusa w Komunii Świętej. Doświadczacie szczególnej pustki i samotności. Pewnie już się boleśnie przekonujecie, że wiary nie można sprowadzić jedynie do wymiaru wirtualnego, bez osobistego udziału w sakramentach. Osobistego spotkania z Bogiem nie da się zastąpić włącznie oglądaniem. Patrzeć na tort przez szybę to nie to samo, co przyjąć zaproszenie i wejście do środka i otrzymać to, co się oglądało. Niech zatem rodzi się w nas tęsknota za Bożym życiem, za sakramentami. Niech rodzi się w nas odwaga na spotkanie.
Co nas czeka?
Czekają nas piękne niespodzianki od Boga, który nas zaskakuje. On nie boi się nas zaskakiwać, bo jest naszym Ojcem. Dzięki Niemu my nie jesteśmy sierotami, jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi.
Wasi Duszpasterze